To, że wynik czerwcowego referendum w Wielkiej Brytanii zaskoczył nie tylko obserwatorów, ale też polityków, było, nie tylko z powodu braku planu dalszych kroków, oczywiste – Nigel Farage na swój sukces zareagował wycofaniem się z życia publicznego, brytyjska premier wahała się z przedstawieniem strategii tak długo, że została przemianowana przez gazetę The Economist na Theresę Mayby. Ostatecznie jednak lody przecież zostały przełamane.
Na początku lutego parlament łatwo przegłosował aktywację Artykułu 50 i premier zaprezentowała – w tym samym miejscu, gdzie M. Thatcher w kwietniu 1988 roku mówiła o korzyściach płynących z wolnego rynku („Europa otwarta dla biznesu“) – „strategię“, jak w negocjacjach w sprawie przyszłego układu stosunków z UE zamierza postępować. I choć pro-brexitowe obietnice „kontroli imigracji ponad wszystko“ podobały się (a Enoch Powell z pewnością uśmiechał się zza grobu), strategia powierzchowności i nadmiernie zawoalowanych gróźb bardziej niż planu operacyjnego, przypomniała mi czasy, gdy Grecja groziła, że zniszczy UE swoim wyjściem.
Niektóre rzeczy były jeszcze uzasadnione, bądź na granicy frazesu – na przykład, kiedy mówiła o woli przyjaznego rozstania i pozostania częścią Europy, że wartości, które UE wyznaje, są wartościami Wielkiej Brytanii itp. Reszta jednak była jak nie z tego świata. Mówienie o tym, że głosowanie w sprawie Brexitu było głosowaniem za tym, aby „Brytania stała się bardziej globalna i międzynarodowa w działaniu i w duchu“ jest całkowicie oderwane od rzeczywistości. Dalej mówienie, że Wielka Brytania pozostanie nadal otwarta na „międzynarodowe talenty“ jest w sytuacji, gdy wzrastają apele o wprowadzenie pułapu liczby studenckich wiz, absurdalne. Wzmianka o „wielkim, globalnym“ handlowym narodzie jest w świetle ogromnego deficytu również zabawna. Jeśli chodzi o po-brexitowy układ relacji biznesowych, jasne jest to, czego chce Wielka Brytania („największą możliwą swobodę handlu z UE“) i groźba tego, co uczyni, jeśli tak się nie stanie.
Jest to prawdopodobnie najsłabsza część „planu“. Zabrzmiała protekcjonalna uwaga, że w przypadku braku porozumienia, dla krajów UE wiąże się to z „katastrofalnym samookaleczeniem“, co jednak ignoruje względną nieważność Brytanii, jako importowego partnera UE (brytyjski import z UE stanowi jedynie 6% eksportu UE 27) i ignoruje względną zależność Brytanii w kierunku przeciwnym (44% eksportu brytyjskiego trafia do UE 27). May przedstawiła również plan B w przypadku, gdyby nie doszło do porozumienia. W takim przypadku Brytania podobno będzie mogła stać się rajem podatkowym Europy Zachodniej: będzie w stanie obniżyć podatki i wprowadzić środki mające na celu „przyciągnięcie najlepszych światowych firm“, będzie możliwa „zmiana całego modelu gospodarczego Wielkiej Brytanii“ itd.
Co dokładnie to oznacza jasne nie jest, ale to, że jest to bardziej pusta groźba niż rzeczywisty plan, jest oczywiste. Wyrywkowo: po pierwsze, ignorując fakt, że obecnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby Wielka Brytania obniżyła podatki, przypomnijmy, że gospodarka boryka się z deficytem finansów publicznych na poziomie około 2,5 % PKB i że obniżenie podatków samo się zapłaci, jest na obecnym poziomie opodatkowania bardzo mało prawdopodobne. Po drugie, elektoratowi za opuszczeniem UE trudno zrozumieć ulgi dla przedsiębiorców i cięcia dóbr publicznych, które przyniesie staranie się o to, by być rajem podatkowym. Po trzecie, podatkowe (i wiele innych) zasady często są uzgadniane poza UE (np. w ramach OEDC, G20 itp.), a jednostronne unieważnienie nie jest możliwe i wywołuje środki zaradcze reszty Unii. Po czwarte, groźba dumpingu regulacyjnego jest dziwna – już teraz Wielka Brytania ma np. najmniej regulowany rynek produktów w UE. Po piąte, podatki są jedną ze zmiennych w podejmowaniu decyzji w sprawie przeniesienia produkcji, a empiryzm gospodarczy pokazuje, że zdecydowanie nie najważniejszą – jest to dostęp do dużego rynku, który Wielka Brytania jednak prawdopodobnie straci. Po szóste, deregulacja sektora finansowego trudno kompensuje ograniczone możliwości świadczenia usług w Unii; wysiłki Trumpa dotyczące demontażu ustawy Dodda-Franka, choć inaczej motywowane, mogą dodatkowo doprowadzić do transatlantyckiej konkurencji regulacyjnej z uciążliwymi skutkami dla stabilności kluczowego brytyjskiego sektora.
To, że Brytania blefuje, pokazuje niedawna podróż wspominanej do Canossy. Jako pierwszy zachodni polityk odwiedziła D.Trumpa z ofertą wolnego handlu (a rok temu, parlament dyskutował o tym, czy zakazać mu wjazdu do kraju ...), a zaraz później tureckiego prezydenta Erdogana (o puczu i czystkach podobno nie dyskutowali ...). Wkrótce więc dojdzie do aktywacji artykułu 50 i nie będzie już żadnej drogi powrotnej. A Wielka Brytania wciąż nie ma wiarygodnego planu.
Martin Lobotka,
Conseq Investment Management