Mroczne perspektywy Petra Fiali.

    Za niecały rok w Czechach odbędą się wybory parlamentarne, a perspektywy kontynuacji obecnego rządu są niewielkie. Powody, dla których nie możemy być bardziej optymistyczni w tym względzie, sugerują również niedawne wybory prezydenckie w USA. W ich następstwie pojawiło się wiele analiz dotyczących tego, kto ponosi winę za znaczną porażkę Demokratów: późne zastąpienie głównego kandydata i odwrócenie się od wyraźnie słabnącego J. Bidena, szczątkowa mizoginia, sytuacja gospodarcza itp.. Jeden z polityków nawet sapnął z satysfakcją, że wyborcy głosując na Trumpa odrzucił liberalne i postępowe idee.

    Jednocześnie wybór Trumpa jest „tylko” kolejnym z długiej listy przejawów buntu licznych grup obywateli, którzy od dawna są niezadowoleni z rozwoju społecznego. A Czechy, niestety, zaczynają zaliczać się do takich krajów.
    Podwodne prądy w zachodnim społeczeństwie od dawna odciągają je od liberalizmu (i demokracji). Dryf ten jest spowodowany odejściem od klasycznego liberalizmu w kierunku neoliberalizmu gospodarczego z jednej strony i lewicowego liberalizmu aktywistycznego z drugiej. Neoliberalizm ze swoją deifikacją instytucji rynku i wyniesieniem efektywności gospodarczej na piedestał rzeczywiście doprowadził do tego, że świat w wyniku globalizacji stał się znacznie bogatszy, ale także do tego, że powstały całe regiony, w których pozostały tylko rozpadające się fabryki i kryzys fentanylowy. Choć lewicowy liberalizm przyniósł większe wsparcie mniejszościom i środowisku, „pochłonął” jednocześnie zbyt wiele zasobów politycznych i uwagi, aby „nadal zajmować się” problemami tych, którzy nie należą do mniejszości, ale którzy wypadli z pociągu globalizacji kilkadziesiąt lat temu i nigdy do niego nie wskoczyli.  

    I tak się stało: średni realny dochód amerykańskiej rodziny z trzeciego kwintyla rozkładu dochodów zmienił się od 1970 roku o 40%, średni realny dochód rodziny z górnych 5% wzrósł o 140% (nie wspominając o górnym jednym procencie lub promilu populacji). Zdecydowana większość tej dynamiki miała miejsce od lat 90-tych XX w.: w latach 1970-1990 wzrost przeciętnego dochodu rodziny w trzecim kwintylu wyniósł 8%, dla 5% najbogatszych rodzin „tylko” 29%. Jeszcze większą nierówność obserwuje się w przypadku majątku, którego koncentracja w rękach najbogatszych stale rośnie.

    Mroczne perspektywy Petra Fiali. Dekady tej względnej deprywacji, w połączeniu z lekceważącą postawą ze strony „liberalnych” (czytaj „miejskich”) elit, doprowadziły do ogromnego wzrostu resentymentów, które ponadto po tak długim czasie stały się dziedziczne: jeśli urodziłeś się w rodzinie w wiejskim Wisconsin lub  Luizjanie, twój światopogląd z dużym prawdopodobieństwem będzie zdeterminowany goryczą i frustracją Twoich rodziców. Dodajmy do tego obiektywne przeszkody stojące na drodze mobilności społecznej (kosztowne wykształcenie), a polityka idei i wizji łatwo staje się polityką winy i niesprawiedliwości.

    Co więcej, w ciągu ostatnich dwudziestu lat lewica całkowicie oczyściła swoje typowe pole działania – jeszcze 20 lat temu przeciętny wyborca Billa Clintona był osobą o niższym wykształceniu i o niższych dochodach, a wyborca Roberta Dole’a osobą o wyższych dochodach i wyższym wykształceniu (i dotyczy to także Europy) – odwróciła się od klasy robotniczej i stała się partią miejskich elit. Klasyczna prawica, ze swoim długoletnim przywiązaniem do leseferyzmu, nie mogła więc przemówić do wyborców dotkniętych globalizacją. Tak więc politycznie niewyrafinowani wyborcy zostali przejęci przez pozbawionych skrupułów dryfujących i zaoferowali koktajl składający się ze zrozumienia krzywd, odniesień do wroga, który był za nie odpowiedzialny, oraz złudzeń co do możliwości podróżowania w czasie. Już drugiemu pokoleniu wyborców zaniepokojonych rozwojem sytuacji wmówili (i wmawiają), że możliwe jest odwrócenie steru historii w stronę wprawdzie odległej, ale tym bardziej błyskotliwej przeszłości, wystarczy silny mandat i mniej bezproduktywnego gadania. A sfrustrowanym wyborcom nie wyda się dziwne, że ich interesy powinny być uczciwie bronione przez plutokratyczny rząd pełen miliarderów, i prawdopodobnie nawet dzisiaj nie widzą nic dziwnego w tym, że ubogie społeczności powinny być doprowadzone do dobrobytu poprzez zmniejszenie wydatków rządowych o 30% (!). Antonio Gramsci byłby zdumiony.

    Wstrząsy ostatnich lat, które oczywiście najbardziej dotknęły klasy najuboższe, były tylko ostatnią kroplą, która przepełniła szklankę pełną pretensji. O ile prawnik może pracować zdalnie, o tyle kelnerka w restauracji nie. Droższa benzyna i rosnące oprocentowanie kredytów hipotecznych są większymi zagrożeniami egzystencjalnymi dla pracownika fabryki niż dla finansisty z Wall Street. Większość Amerykanów twierdzi, że żyje im się gorzej niż 4 lata temu, a ostatni raz tak negatywne nastawienie amerykańskiej populacji miało miejsce podczas wyborów prezydenckich w 1992. Jak mówi James Carville - chodzi o gospodarkę, głupcze.

    Jednocześnie wszystkie powyższe tendencje można prześledzić, choć na razie w mniejszym stopniu, także w naszym kraju.

    Tutaj także tradycyjna lewica oczyściła pole, a populistyczny miliarder wziął w swoje ręce rozczarowanych wyborców. Co prawda ze względów biznesowych nie proponuje im powrotu do przeszłości (osobiście pewnie nie wchodziłby w drogę), ale zapewnia, że „po prostu będzie lepiej”. Nie bacząc na przyszłość tworzy fundusz oddłużeniowy, z którego oferuje pieniądze dla wszystkich: mniejszościowym akcjonariuszom CEZ-u, obecnym i przyszłym emerytom itp.  
    W Czechach, inaczej niż w USA, nie zniknęła całkowicie wielka społeczna narracja, że każde pokolenie ma się lepiej niż poprzednie, ale pojawiają się w niej pęknięcia. Podczas gdy prawie połowa Czechów uważa, że jest w lepszej sytuacji niż ich rodzice, tylko jedna czwarta Czechów uważa, że ich dzieciom będzie się żyło lepiej niż obecnie. Choć różnice w dochodach nie są takie jak w USA, to oczywiście i u nas znacznie wzrosły od końca komunizmu, co prawie trzy czwarte społeczeństwa postrzega jako negatywny aspekt rozwoju postkomunistycznego. Dzięki dużej wrażliwości ludzi na różnice, stopień względnej deprywacji jest znacznie mniejszy niż w USA, co jest równie intensywnie odczuwalne.

    Inflacja spowodowała erozję siły nabywczej, tak że do końca tego roku realna średnia płaca będzie kształtować się jedynie na poziomie z 2018 r., i 7,5% poniżej poziomu z 2021 r. Taki szok realnej siły nabywczej jest porównywalny jedynie z latami bezpośrednio po upadku komunizmu, gdy na chwilę został on zagłuszony przez euforię wolności. Badania potwierdzają sceptycyzm dużej części społeczeństwa: subiektywna satysfakcja jest dziś taka sama jak w drugiej połowie lat 90.

    Trzydziestoprocentowa inflacja, wojna w Ukrainie, popadnięcie miliona ludzi w ubóstwo energetyczne czy najdroższe nieruchomości w UE w stosunku do dochodów, nawet bez naturalnej skłonności ludzi do przypisywania zbyt dużej wagi do niedawnej przeszłości, musiałby spaść na głowę każdej obecnie rządzącej władzy, nie mówiąc już o rządzie, który doszedł do władzy w zasadzie przez przypadek (stracono 844 tys. głosów). Długoterminowe tendencje i krótkoterminowe czynniki przemawiają za Peterem Fialą i byłoby cudem równym objawieniu, gdyby został nowym premierem.

    Sądząc po przemianie siedzącego profesora w komentatora piłkarskiego z profilem na TikToku, wypuszczającego fantasmagoryczne populistyczne okrzyki na temat wcześniejszego zrównania wynagrodzeń w Czechach i Niemczech, nawet on sam zdaje sobie z tego sprawę.

    Informacja dotycząca opublikowanych artykułów ›