Jan Vedral: Podobało nam się wszystko, czego komuniści nie znosili

    Trzydzieści lat temu założył firmę maklerską, która stała się największym niebankowym zarządcą inwestycyjnym w Czechach. „Transakcje za dziesiątki milionów były zawierane przez telefon i potwierdzane wieczorem faksem” – wspomina Jan Vedral. Mówi również, że dzisiaj inwestorzy przyzwyczajeni są do rozwiązywania każdego problemu napływem taniego kapitału. Jest przekonany, że wzrost cen amerykańskich akcji nie może trwać wiecznie.

    Jan Vedral: Podobało nam się wszystko, czego komuniści nie znosili

    W tym roku mija trzydzieści lat od założenia Conseq Finance. Czy pamięta Pan pierwszy dzień, kiedy zaczął Pan pracować we własnej firmie?

    Najpierw musieliśmy wynająć i wyposażyć biuro. Było to dość okropne miejsce w zaniedbanym budynku upadającego państwowego przedsiębiorstwa. Zużyte linoleum, popękana farba, wilgoć na ścianach... Pieniądze, które mieliśmy, wydaliśmy na stół, krzesło i komputer.

    Jak wyglądał wtedy handel papierami wartościowymi?

    Nie było internetu, wszystkie transakcje były zawierane przez telefon. W zasadzie na słowo honoru zawieraliśmy transakcje za dziesiątki, a nawet setki milionów koron. Wieczorem były one potwierdzane faksem.

    Czy pamięta Pan pierwszą transakcję, która została zawarta w firmie?

    Zanim zacząłem, musiałem załatwić niezbędne formalności w banku lub w Centrum papierów wartościowych. Potem minęło jeszcze kilka tygodni, zanim zebrałem odwagę i zacząłem dzwonić do klientów i kontrahentów. Na pierwszej transakcji, o ile pamiętam, zarobiłem dziesięć tysięcy koron. Chodziło o obligacje Moravskoslezkých Tepláren (red. Morawsko-Śląskie Zakłady Ciepłownicze). Po jednej stronie transakcji znajdował się mały, a po drugiej duży czeski bank.

    Co właściwie mówiliście sobie z kolegami Aurelianem Teppervienem i Jiřím Kaňákem, kiedy zakładaliście firmę?

    Ja byłem odpowiedzialny za Sales & Trading, czyli pozyskiwanie klientów do transakcji giełdowych oraz sam handel. Aurel był wtedy dyrektorem czesko-belgijskiej firmy, znał się na prawie i rachunkowości, a od czasów szkolnych lubił komputery. Zajmował się więc finansami, prawem, regulacjami i IT. Jirka pracował jako konsultant w programie PHARE, który był programem UE wspierającym rozwój biznesu w państwach postkomunistycznych. Jego zadaniem było budowanie bankowości inwestycyjnej.

    Dlaczego dla swojej firmy wybraliście nazwę Conseq?

    Musieliśmy szybko podjąć decyzję, aby zarejestrować firmę, a Conseq, zaproponowany przez Aurela, wydawał się najmniej głupi spośród wszystkich propozycji.

    Upadek reżimu komunistycznego zastał Pana na studiach w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Pradze. Jakie miał Pan plany na przyszłość, studiując w czasach socjalizmu? Kim chciał Pan zostać?

    Studiowałem handel zagraniczny. Chciałem podróżować, poznawać świat i jednocześnie zawierać transakcje. Nie przypuszczałem, że kariera w handlu zagranicznym była wtedy zazwyczaj warunkowana wstąpieniem do KSČ (red. partia komunistyczna) lub współpracą z SB. Naiwnie myślałem, że przechytrzę system. Na szczęście nie doszło do twardego zderzenia z rzeczywistością. Reżim upadł, a przed nami otworzyło się morze możliwości.

    Czy zaczął Pan myśleć o własnym biznesie już na studiach? Jakie pomysły chodziły Panu po głowie?

    Poza firmą budowlaną nie pamiętam nic konkretnego. Raczej myślałem, że muszę gdzieś zacząć, czegoś się nauczyć i za kilka lat zacząć „na swoim”. Kiedy kończyłem studia, miałem dwadzieścia trzy lata i wydawało mi się, że mam nieskończoną ilość czasu na nieskończoną ilość prób. W rzeczywistości wszystko potoczyło się jeszcze szybciej, niż sobie wyobrażałem.

    Po służbie wojskowej trafił Pan do działu papierów wartościowych Agrobanku z zamiarem zostania maklerem. Co przyciągnęło Pana do tej pracy?

    Na rynku kapitałowym praktycznie wszystko wydawało mi się atrakcyjne. To, czemu reżim komunistyczny przypisywał znak minus i uważał za złe, dla wielu ludzi z mojego pokolenia automatycznie zmieniało się w coś pozytywnego – i odwrotnie. Najbardziej znienawidzonym przez komunistów konceptem był rynek kapitałowy. Więc dla mnie był to raj, gdzie ścierają się różne sprzeczne ekonomiczne interesy i na chwilę powstaje równowaga między podażą a popytem. Co więcej, w tamtych czasach bankierzy, maklerzy i inni finansiści wciąż byli postrzegani przez zachodnią opinię publiczną jako pozytywni bohaterowie. Dowodem na to są filmy z tamtych lat, takie jak „Pretty Woman”. Dopiero po kryzysie finansowym w 2008 roku staliśmy się złoczyńcami, a tymi bohaterami są dzisiaj chłopcy z branży online i sceny startupowej.

    Czy spełniły się Pana oczekiwania?

    Na sto procent. Każdego dnia człowiek uczył się nowych rzeczy, zdobywał nowe doświadczenia, nawiązywał nowe przyjaźnie. Pierwsze lata byłem tym całkowicie pochłonięty. Nie miałem weekendów, nie brałem urlopów i pracowałem non-stop, ucząc się, myśląc o pracy i marząc o tym, co zbuduję.

    Młodszym pokoleniom trudno to wytłumaczyć, ale lata dziewięćdziesiąte były dla wielu z nas połączeniem entuzjastycznego amatorskiego pracoholizmu z niekończącą się imprezą. Czy tak było w Pana przypadku?

    To była jazda. U mnie przeważał ten amatorski pracoholizm, ale imprez też nie brakowało. Po pracy koło ósmej czy dziewiątej na piwo i bilard, a po północy do klubu. Rano o dziewiątej z powrotem do pracy. I raz w miesiącu słynna „impreza maklerska”. W Agrobanku wiedzieli, że następnego dnia przed południem nie należy mnie szukać.

    Już w 1996 roku Conseq Finance wszedł na giełdę papierów wartościowych. Dlaczego to było ważne?

    Giełda była centrum rynku kapitałowego, z dziesiątkami członków, setkami akcji w obrocie i rozliczanymi obligacjami.

    Po początkowym rozwoju giełda zaczęła jednak podupadać...

    To temat na osobny artykuł. Jest wiele powodów. Wciąż mnie to martwi.

    W 1999 roku dołączyła do was Hana Blovská i zaczęła rozwijać obszar zarządzania inwestycyjnego. Czy przyszła już z takim celem?

    Początkowo zaproponowałem jej coś innego. Byliśmy silni na rynku obligacji, ale potrzebowaliśmy więcej klientów do transakcji akcyjnych. Zaproponowałem, aby się tym zajęła. Ona jednak nie chciała trzeci raz budować tego samego, wcześniej robiła to dla ČSOB i Expandii. Miała ofertę od dużego banku, aby budować dla nich asset management  (red. zarządzanie aktywami klientów). To był również nasz długoterminowy cel, więc zaproponowałem jej to samo. Przez chwilę walczyliśmy o nią z tym bankiem, ale ostatecznie wybrała nas.

    Najpierw zarządzaliście środkami inwestorów instytucjonalnych, a w 2000 roku otworzyliście również fundusze inwestycyjne dla klientów indywidualnych. Czy był to przełom w definitywnej transformacji Conseq w firmę zajmującą się zarządzaniem aktywami?

    Tak. Z perspektywy czasu zdecydowanie był to moment przełomowy.

    W 2002 roku zrezygnowaliście z handlu obligacjami czy akcjami. Co to oznaczało dla firmy?

    Rynek w tej dziedzinie konsolidował się i kurczył. Trudne było i ryzykowne utrzymywać pięćdziesiąt osób z dochodów z tradingu, które są bardzo niepewne i zmienne. Nie mieliśmy już na to nerwów. Zmniejszyliśmy zespół z pięćdziesięciu osób do dwunastu i zrezygnowaliśmy ze wszystkiego oprócz zarządzania aktywami.

    Później pojawiło się wiele innych obszarów – fundusze kwalifikowanych inwestorów, nieruchomości, emerytury czy obligacje korporacyjne. Czy musicie więc ciągle poszerzać swoją wiedzę?

    Tak, zdecydowanie... Przechodzimy od zmiany do zmiany, gem za gemem, set za setem, od meczu do meczu. Każdy krok przesuwa człowieka do przodu i zawsze jest się czego uczyć.

    Dziś, po trzydziestu latach istnienia, Conseq jest największym niebankowym zarządzającym aktywami. Jak duży jest wolumen aktywów, którymi zarządzacie?

    Na koniec 2023 roku wynosił on 160 miliardów koron (red. ok. 647 mln euro). Teraz szacunkowo jest to około 175 miliardów.

    Dla ilu klientów pracuje firma?

    Dla około sześciuset tysięcy. Z tego około sto pięćdziesiąt tysięcy to ci, którzy mają u nas oszczędności emerytalne.

    Ile osób łącznie tworzy Wasz zespół?

    Ponad dwustu pracowników.

    W sprawozdaniu rocznym Conseq Investment Management za rok 2022 podano skonsolidowany zysk na poziomie 380 milionów koron (red. ok. 15 mln euro). Jaki był wynik za rok 2023?

    Porównywalna kwota, za ubiegły rok będzie to nieco poniżej czterystu milionów koron. W ubiegłym roku doszło jednak do transformacji firmy na strukturę holdingową, więc tej liczby w raporcie rocznym nie znajdziecie.

    Jaki był plan na rok 2024?

    Jeśli chodzi o zysk, chcielibyśmy zbliżyć się do pół miliarda koron. Chcielibyśmy również, aby zarządzane aktywa osiągnęły poziom dwustu miliardów koron.
    Od początku tego roku włączyliście wszystkie firmy pod Conseq Group. Co było powodem tego kroku?
    Powody były w 90 procentach regulacyjne, a w 10 procentach wynikały z chęci większej przejrzystości.

    Nawet w nowej strukturze posiada Pan największy udział, ponad 46 procent, a razem z panem Teppervienem i panią Blovską jest to ponad osiemdziesiąt dwa procent. Reszta przypada kluczowym współpracownikom. Czy spodziewane są jakieś zmiany?

    Transformacja nie zmieniła struktury akcjonariatu. Taką mamy już od kilku lat i obecnie nie planujemy żadnej zmiany w strukturze akcjonariatu.

    Z Aurelianem Teppervienem jesteście w firmie od trzydziestu lat, z Haną Blovską od ćwierćwiecza. Jaki jest według Was przepis na długoterminowe partnerstwo biznesowe?

    Nie mam na to przepisu i nie sądzę, że jestem w tym mistrzem. Aurel nie jest zaangażowany w zarządzanie Conseq od ponad dwudziestu lat i być może to jest powód, dla którego pozostaliśmy bliskimi przyjaciółmi. Jednak w pracy kłóciliśmy się tak bardzo, że było to nie do wytrzymania. Z Hanką to coś innego. Jesteśmy tak ze sobą zgrani zawodowo, że po tylu latach potrafimy znaleźć kompromis bez wyjaśniania naszych stanowisk. Na początku również się sprzeczaliśmy. Ale potrafiliśmy przekonać siebie nawzajem. Dziś jesteśmy wielkimi partnerami. Nasze rodziny jeżdżą na wspólne wakacje. Ufamy sobie w stu procentach.

    Przed laty w wywiadzie mówił Pan, że jako klientowi zaoferuje mi Pan "nudę", która jest jednak najkorzystniejszą strategią. Czy nadal obowiązuje, że "nuda działa"?

    W zasadzie tak. Jeśli Pana celem jest unikanie niespodzianek i osiągnięcie zysku, który przeciętnie oferuje rynek. Jeśli jednak szuka Pan emocji i szansy – choćby bardzo małej – na wzbogacenie się, lepiej bawić się z Teslą lub bitcoinem.

    Jednocześnie twierdzi Pan, że konieczne jest połączenie waszej strategii z oczekiwaniami klienta, aby nie miał poczucia, że nie chce go Pan wysłuchać. Czy dotyczy to zwłaszcza tzw. kwalifikowanych inwestorów?

    Wielu promotorów funduszy kwalifikowanych inwestorów przedstawia inwestorom świetne plany i potrafi ich zachwycić. My staramy się nieco ten entuzjazm tłumić, zwłaszcza jeśli chodzi o fundusze alternatywnych aktywów, które nie są notowane na rynkach publicznych. Przedstawiona wartość często wynika z pewnych szacunków, które mogą się znacznie różnić od tego, za ile można te aktywa faktycznie sprzedać. Może się więc zdarzyć, że inwestor zamiast wysokiego zysku dozna straty znacznej części zainwestowanego kapitału. Trzeba więc być ostrożnym.

    Czy nadal jest Pan głównym menedżerem inwestycyjnym grupy? Z czym wiąże się ta rola?

    Mam decydujące zdanie w zarządzaniu naszymi zespołami oraz w tworzeniu i doskonaleniu naszych procesów inwestycyjnych. Spośród czterech zespołów zarządzających portfelami, które mamy, najmniej angażuję się w działalność zespołu akcyjnego. Nieco bardziej angażuję się w obligacje oraz w tzw. asset allocation, czyli tak naprawdę podział inwestycji w poszczególnych funduszach. Bardzo intensywnie zajmuję się tzw. inwestycjami alternatywnymi, zwłaszcza w przypadku inwestycji w nieruchomości. Poza tym biorę udział w wielu innych działaniach.

    Spotyka się Pan również z niektórymi ze swoich klientów. W czym są te rozmowy najbardziej wartościowe?

    Spotykam się z klientami, zarówno prywatnymi, jak i instytucjonalnymi. Ponieważ nie zajmuję się marketingiem ani sprzedażą, spotykam się raczej z tymi, którzy są zainteresowani inwestowaniem i mają podstawowy ogląd tego, czego mogą się spodziewać po konkretnym instrumencie inwestycyjnym. Wyjątkiem są moi bliscy przyjaciele i krewni. Ich zadanie jest zazwyczaj jasne: "Honzíku, zainwestuj gdzieś te nasze pieniądze, zarób dużo i przede wszystkim bez ryzyka. Wystarczy dziesięć procent rocznie. Co, nie umiesz tego zrobić? To co ty właściwie robisz w tej swojej firmie?"

    Na scenie politycznej wielokrotnie mówi się o konieczności reformy emerytalnej, ale bez większych rezultatów. Wydaje się, że część społeczeństwa de facto sama przeprowadziła swój plan emerytalny – czy to inwestując w nieruchomości, czy inne aktywa.

    Myślę, że dobrze to Pan ujął. Czesi są wielkimi oszczędzającymi i wierzą przede wszystkim w „cegłę z zaprawą”. Dotyczy to jednak głównie wyższej klasy średniej i starszych pokoleń. Obowiązkowe oszczędzanie na emeryturę byłoby dobre raczej dla niższej klasy średniej i młodych. Zabawne jest, że największą niechęć do rozważań na temat reformy emerytalnej mają emeryci i ogólnie starsze pokolenie, których to w zasadzie w ogóle nie dotyczy.

    Od roku 2020 świat przeżywa bardzo niespokojne czasy. Covid, wojna, kryzys energetyczny, inflacja, wzrost stóp procentowych. Jak w takim środowisku można ustalać strategie inwestycyjne?

    Ostatnie cztery lata były dla świata dość niespokojne. W związku z tym, co się działo, zachowanie rynków kapitałowych wydawało mi się wręcz nieodpowiednio spokojne. Żadne znaczące państwo nie popadło w niewypłacalność, żadna wielka firma nie zbankrutowała, nic się nie zawaliło, a spadki na rynkach akcji wyniosły do trzydziestu procent i były bardzo krótkotrwałe.

    Czy przełomowe wydarzenia są raczej szansą, czy ryzykiem?

    Większe ryzyko przynosi większe możliwości.

    Rok 2022 upłynął pod znakiem znacznych spadków cen akcji. W zeszłym roku indeksy akcji rosły zarówno w USA, jak i w Europie. W tym roku Ameryka w pierwszym kwartale również odnotowała wzrost. Skąd bierze się optymizm inwestorów?

    Po kryzysie finansowym przyzwyczaili się do tego, że za każdym razem, gdy aktywność gospodarcza zaczyna zwalniać, banki centralne szybko reagują luzowaniem polityki monetarnej. Najpierw obniżając stopy procentowe, potem wprowadzając tzw. luzowanie ilościowe. Podczas pandemii Covid-19 do banków centralnych dołączyły rządy z pakietami ratunkowymi kosztem deficytu budżetów publicznych. Dziś, gdy pojawiają się złe dane i ceny na rynku zaczynają lekko spadać, inwestorzy myślą: "Hurra, będą luzowane warunki monetarne, będą tanie pieniądze, rynek się skorygował, czas kupować." Gdy pojawiają się dobre dane, inwestorzy myślą: "Hurra, gospodarka się wzmacnia, będą większe zyski, czas kupować."

    Wydaje się, że tej mentalności nie zmieniły nawet niedawny szok inflacyjny i następujący po nim gwałtowny wzrost stóp procentowych.

    Myślę, że w głowach większości ludzi dominuje przekonanie, że to bardzo krótkotrwałe zjawisko wywołane szokami kosztowymi – jak przerwanie łańcuchów dostaw podczas pandemii czy wzrost cen energii w związku z wojną na Ukrainie – i że szybko to minie, a my wrócimy do eldorado ekstremalnie tanich pieniędzy.

    W przeszłości wielokrotnie mówił Pan, że amerykańskie akcje są przeszacowane. Jak to wygląda teraz, gdy wiele z nich osiągnęło rekordowe wartości?

    Akcje w USA już przed pandemią były ekstremalnie drogie, zarówno historycznie, jak i w porównaniu z innymi regionami. Po spadku cen na początku pandemii rynek szybko wrócił do góry. Jak się później okazało, premia za wyceny amerykańskich akcji była częściowo uzasadniona, ponieważ przychody i rentowność największych spółek rosły w bezprecedensowym tempie, doganiając wzrost cen akcji. Jednak ceny akcji nadal rosną w oczekiwaniu, że wyniki amerykańskich firm będą rosły w nieskończoność w tym samym tempie. A to jest moim zdaniem nierealne.

    Jakie czynniki mogą według Pana najbardziej wpływać na sytuację na rynkach w nadchodzących miesiącach i latach?

    Uważam, że walka z inflacją jeszcze się nie skończyła i powrót do okresu tanich pieniędzy jest odległy. Wydaje mi się, że rynek będzie musiał się jeszcze przystosować do długoterminowo wyższych kosztów pieniądza. Bardziej zadłużone spółki będą stawiały czoła problemom z refinansowaniem swoich długów, zadłużone rządy będą zmuszone do wprowadzania oszczędności budżetowych. Cykl gospodarczy będzie bardziej niestabilny, a do cen aktywów zacznie być wliczana większa premia za ryzyko.

    Źródło: Reportér Magazín 

     

    Informacja dotycząca opublikowanych artykułów ›